W moich książkach są bohaterowie, którzy mają swoje pierwowzory w rzeczywistości. Ale są też tacy wymyśleni przeze mnie od początku do końca. I właśnie wśród nich jest ktoś, kogo poznałam. A nawet przydarzyły mu się sytuacje, które opisałam. I sama zastanawiam się jak to możliwe.
Przez długi czas nie miałam wcale przyjaciół. Albo też wydawało mi się, że ich mam. Dlatego wiem, jak bardzo trzeba pracować nad stworzeniem takiej relacji i jak trudno jest, kiedy ktoś, kogo uważało się za przyjaciela tak zwyczajnie z dnia na dzień odchodzi. Dziś opowiem Wam więc coś więcej o ludziach w moim życiu. Również o tych, których najpierw sobie wymyśliłam, a dopiero później poznałam.
Marzyć o przyjaźni
W szkole podstawowej marzyłam o tym, by mieć przyjaciółkę. Bo do mojej klasy chodziło pięć dziewczyn. I zawsze ja byłam tą nie do pary, tą, która trzymała się bardziej z chłopakami. I chociaż z niektórymi z nich spotykałam się niemal codziennie po szkole, to tak naprawdę byli tylko moimi kolegami z klasy. A ja wciąż zastanawiałam się, jak to fajnie byłoby mieć przyjaciółkę.
Wpadłam nawet na genialny pomysł, że skoro nie mam takiej osoby w swoim życiu, to… zostanę nią sama. Zaczęłam więc pisać do siebie listy i odpowiadać sobie po kilku dniach udając zupełnie zaskoczoną i szczęśliwą, że ktoś o mnie pamięta. Było miło i – jak widać – wyobraźni nie brakowało mi już w dzieciństwie. Ale nie dało się przecież ściemniać w nieskończoność, że nie mam pojęcia, co napisałam w wiadomości sama do siebie. Nie pozostało mi więc nic innego, jak pogodzić się z tym, że ta prawdziwa przyjaciółka na razie musi pozostać dla mnie tylko w marzeniach.
Sytuacja zmieniła się dopiero, kiedy poszłam do gimnazjum. Poznałam wtedy trzy dziewczyny i chociaż dzisiaj nie mamy ze sobą zupełnie kontaktu, to mogę powiedzieć, że na tamten czas rzeczywiście były moimi przyjaciółkami. Miałam też licealne przyjaźnie, które zakończyły się wraz z napisaniem matury. I przyjaźnie przez pierwsze dwa lata studiów, chociaż dzisiaj wiem, że były tylko złudzeniem tego typu relacji. Po ich rozpadzie stwierdziłam, że koniec z szukaniem przyjaciółki i że widocznie taka przyjaźń nie jest mi pisana. Oj, jak bardzo się wtedy myliłam…
Warto było czekać
W międzyczasie poznałam Pawła, którego z pewnością znacie z moich książek. Poznałam też Wojtka. I przekonałam się, że przyjaźń damsko-męska istnieje. Przestałam więc szukać przyjaciółki. A nawet kiedy pisałam „Pachniesz imbirem”, to celowo nie stworzyłam żadnej postaci, która byłaby przyjaciółką Zośki. Bo uznałam, że taka relacja jest jej zupełnie niepotrzebna, że lepiej będzie skupić się na znajomościach z mężczyznami. Dlatego też w jej życiu pojawiło się dwóch przyjaciół. Jeden, którego w zasadzie sama znałam i którego „obdarowałam” cechami jego pierwowzoru. I drugi – wymyślony przeze mnie od początku do końca. Ale mający cechy osoby, którą sama chciałabym poznać i będący dla Zośki niczym starszy brat, o którym w sumie też zawsze marzyłam. Jak się jednak okazało – zupełnie nie byłam jeszcze wtedy gotowa, by go spotkać w rzeczywistości.
Poznałam za to w międzyczasie prawdziwą przyjaciółkę. Przyjaciółkę, dzięki której poszłam na terapię, dzięki której tak wiele w swoim życiu odkryłam i zmieniłam. Przyjaciółkę, z którą – chociaż trzymamy się bardziej dopiero od dwóch lat – dużo już przeżyłam. Dzięki temu wiem, że możemy sobie ufać oraz liczyć na siebie w każdym momencie. I może to trochę oklepane słowa. Ale po tych ponad dwudziestu latach czekania na taką znajomość wiem, że było warto nawet pisać te listy do siebie. Bo dziś jeszcze bardziej doceniam tę relację.

Nocą przy blasku świec
Znasz to uczucie, kiedy uczysz się do jakiegoś egzaminu i robisz sobie listę rzeczy, którą zrealizujesz, gdy tylko go zdasz? Sama tak miałam przed obroną pracy magisterskiej. A po niej przyszedł tak trudny czas w moim życiu, że właściwie nie miałam chęci wstawać z łóżka. O tej sytuacji napiszę Wam jeszcze coś więcej. Ale teraz chciałam nawiązać do tego, że na skutek tych wydarzeń oraz dzięki namowom przyjaciółki we wrześniu zdecydowałam się wrócić na terapię. I właśnie na niej nie tylko odkryłam, lecz przede wszystkim dowiedziałam się, że przez te wszystkie lata szukania prawdziwej przyjaźni poznałam tak wiele osób, z którymi mam często niewyjaśnione sytuacje, że po prostu w moim życiu nie ma miejsca na nikogo innego.
Śmieszne, co? Jak można nie mieć miejsca na poznanie kogoś? Sama w to nie wierzyłam. Ale zaczęłam dążyć do tego, by chociaż część tych niedokończonych relacji poukładać, by dać jakąś wewnętrzną zgodę na odejście niektórych osób z mojego życia, co wcale nie okazało się takie łatwe. Ale było bardzo potrzebne. By w moim życiu mógł pojawić się ktoś, kogo wymyśliłam sobie pisząc moją drugą książkę.
A żeby było jeszcze ciekawiej, to niedługo później, na jednym ze spotkań autorskich poznałam również kleryka, który w czasie wakacji mieszkał z ratowniczką medyczną. Bardzo podobna sytuacja ma też miejsce w „Pachniesz imbirem”…
I chociaż jeszcze nie do końca to wszystko rozumiem i ogarniam, to jest to dla mnie wręcz niesamowite, że 2022 rok był dla mnie rokiem takich znajomości. Był rokiem, w którym spotkałam się z kilkoma osobami znanymi mi wcześniej tylko z Instagrama (cześć Julia i Filip!). Był rokiem, w którym przekonałam się, że mam wokół siebie ludzi, na których mogę naprawdę polegać. I był też rokiem, w czasie którego – tak jak w tytule mojej książki – usłyszałam ciszę w jednej z ważnych dla mnie relacji. Ale dzisiaj wiem, że tak musiało być. Co więcej – w nowym roku niczym moja Zośka – życzę sobie, żebym usłyszała jeszcze ciszę tę w uszach i tę w życiu. A Wam, żebyście po prostu żyli w zgodzie ze sobą w każdym momencie. Bo przydarzyło nam się życie – czasem piękne, czasem trudne. Ale warte tego, by przeżyć je jak najlepiej.