Niezrozumienie. To miałam w głowie, gdy po wizycie u psychiatry i w aptece wróciłam do mieszkania. Usiadłam i się rozpłakałam. Bo chociaż się domyślałam, że tak może być, to nagle trudno było mi się pogodzić z faktem, że jestem chora. Że tutaj, że teraz i że jeszcze przez jakiś czas będzie ze mną depresja. Karolina i depresja.
Choć jeszcze chyba nie do końca potrafię o tym opowiadać, to dziś zabiorę Cię do naszego świata. Z nadzieją, że może komuś to pomoże, że zdecyduje się poprosić o pomoc szybciej. I że jeszcze kiedyś tu wrócę. Powiedzieć Ci, że jestem zdrowa.
Na pewno coś wymyślę
Zaczęło się ponad dwa lata temu. Ale zawsze było coś. Studia, pisanie kolejnej książki, praca. Wśród tak wielu zajęć trudno znaleźć czas, by myśleć i się zamartwić. Nie chodzi się spać, a pada się ze zmęczenia. Gorzej jest tylko, gdy jakieś plany zostaną nagle odwołane. Wtedy zostaje się samemu ze swoimi myślami. I ze smutkiem, który pojawiał się nie wiadomo skąd.
Pojawiał się teraz coraz częściej, gdy skończyłam studia i została mi tylko praca. Miałam milion planów na to, co będę robić, kiedy wreszcie się obronię. Obroniłam się. Jeszcze przez jakiś czas płynęłam sobie na fali tej radości i tego, że kilka dni wcześniej wydałam trzecią książkę. A później tych fal zaczęło pojawiać się coraz więcej. Z tym że takich zwiastujących burzę.
Wracałam z pracy i nie robiłam nic. Bo jedyne, o czym marzyłam to pójście spać, by nadszedł nowy, na pewno tym razem już lepszy dzień. Ale tak się nie działo. Płakałam też prawie codziennie. Najczęściej w piątki, gdy nadchodził weekend bez planów. I pamiętam jeden taki powrót z pracy, we wrześniu 2022 roku, kiedy wycierając łzy, napisałam o wszystkim mojej przyjaciółce. To wtedy pierwszy raz przyznałam się komuś, że jest mi źle. I tak cholernie smutno. Choć nie wiem, dlaczego. I wtedy też – za namową Sandry – poszłam znów na terapię. I pomogło. Ale nie na długo. No więc poszłam jeszcze raz, i jeszcze raz. I znów pomogło. I zaczęłam pisać czwartą książkę, by zająć się czymś konkretnym, by mieć cel. Ze względu na duże koszty wydania po jej napisaniu przez kilka miesięcy nie rozpoczynałam jednak dalszych prac nad nią. Aż pewnego lipcowego dnia rok temu wróciłam do mieszkania po wyjeździe, na który czekałam dwa miesiące. I znów było mi tak bardzo smutno. Bo znów straciłam cel w życiu, straciłam sens i nie miałam już na co czekać.
No więc co zrobiła wtedy Karolina? Weszła na konto, przeliczyła, rozpisała wszystko. I wysłała książkę do korekty. Miałam cel, miałam kolejne zajęcie i miałam na co czekać. A w głowie pewność, że po wydaniu „Przydarzyło nam się życie” na pewno znów coś wymyślę. I że jakoś to będzie.
No właśnie jakoś. Z tym że – jak usłyszałam ostatnio w jednym podcaście – chujowo, ale stabilnie to wciąż za mało.
To nie koniec
6 grudnia 2023 roku. Premiera „Przydarzyło nam się życie”. Dedykacje, autografy, gratulacje, wielka radość, że znów udało mi się spełnić marzenie. A do tego jeszcze w głowie myśl, że to nie koniec. Bo niedługo moje książki będą w Empiku. Czekałam na ten moment całe życie. Byłam szczęśliwa. Ale wśród tego szczęścia rozpadałam się od środka.
Uśmiecham się. Dużo. Każdego dnia. Dużo też mówię, ciągle o coś pytam. I to jestem ja. Ale ja to też ta Karolina, która milczy, która chowa się przed światem, która ma myśli, by zniknąć, która tak kilka razy dziennie sądzi, że nie jest na tym świecie potrzebna, że nie chce nikomu robić kłopotu, która ma marzenie, by przestać czuć. Czasem też, by zasnąć i już się nie obudzić. Ja to ta Karolina, która na spotkaniu z tobą płacze ze śmiechu. I to w dodatku z żartu, który sama opowiedziała. A w mieszkaniu gasi wszystkie światła, siada na kanapie i się nie rusza. I tak sobie trwa. Do kolejnego dnia. Potrafię też przepłakać cały wieczór, a rano wstać i zacząć śpiewać piosenkę podczas szykowania się na wywiad. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. I udowodnić ci, że depresję tak łatwo ukryć. Byle tylko nikogo nie martwić. Ale też nie stawać w prawdzie ze sobą.
Dlaczego tak późno
Byłam po terapii. Czasami na nią wracałam. Przeczytałam milion książek o zdrowiu psychicznym, tworzyłam treści dotyczące tego, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach dla innych, przesłuchałam kilkadziesiąt podcastów, brałam udział w webinarach dotyczących tego, jak zapobiegać samobójstwom, rozmawiałam ze specjalistami. Wiedziałam i wciąż wiem dużo. Co z czego wynika, dlaczego reaguję tak, a nie inaczej. Miałam wszystko przerobione na prawo i lewo, wzdłuż i wszerz. Ale to nie działało. I zawsze przegrywało z tym ogromnym smutkiem i z tymi wszystkimi zalewającymi mnie każdego dnia myślami.
Był koniec stycznia tego roku. Wracałam akurat z pracy. Z paczką z paczkomatu (czekanie na przesyłkę to zawsze też jakiś rodzaj czekania na coś, nie?). I gdzieś pomiędzy paczkomatem a mieszkaniem dotarło do mnie, że wejdę do środka i… znów się rozpłaczę. Z bezsilności, z braku sensu. Że znów będę chciała zniknąć. I nagle przyszła do mnie myśl. Że ja nie chcę dłużej tak żyć. Że ja już nie dam rady. Że nie mam sił. Zapisałam się do psychiatry. Z przekonaniem, że albo mi pomoże, albo żegnam.
Wysiadłam na przystanku, szłam na wizytę i cały czas gdzieś w duchu śmiałam się sama z siebie, że idę tam z pierdołami. Że idę powiedzieć, że mi smutno i że płaczę. Chociaż potrafię się też uśmiechać. Nie grało mi to wszystko. Nie spinało się w żaden schemat. A nawet w żaden opis depresji. Byłam przekonana, że psychiatra mnie wyśmieje. A ona…
A ona, gdy jej o wszystkim powiedziałam, zapytała mnie dlaczego tak późno przychodzę.
Dostałam leki. I diagnozę. Silna depresja i PTSD. Kilka słów, z którymi nie mogłam się pogodzić. Bo ja. Ta Karolina Binek. Ta, która opowiada, że w każdym z nas jest więcej siły niż nam się wydaje, ta, która uwielbia swoją pracę, w której każdego dnia spotyka się z ludźmi, która pisze książki. Właśnie ta Karolina ma depresję. Ma zacząć brać jakieś leki, których ulotka mogłaby służyć za koc, bo jest tak długa. I jeszcze w tym wszystkim się odnaleźć. Jak?! Tego właśnie nie wiedziałam. I to słowo krzyczałam siedząc w mieszkaniu i płacząc nad pierwszą tabletką. Płakałam będąc sama. I płakałam Sandrze, mojej najlepszej przyjaciółce do telefonu. Bo Sandra w tym wszystkim była ze mną cały czas. Później powiedziałam jeszcze trzem przyjaciołom i rodzicom. I chyba pierwszy raz potrafiłam tak otwarcie powiedzieć jak w tej jednej piosence, która nie wiem, skąd pojawiła mi się teraz w głowie – „A jak polecę w dół, ty mnie miła ratuj”.
Znaleźć światło
Z czasem zaczęłam trochę bardziej się z tym wszystkim oswajać. I częściej o tym mówić. I najbardziej jestem wdzięczna nie za te wszystkie słowa „jakby coś to jestem, jakby coś to pisz lub dzwoń”, ale za to, że ktoś potrafi sam zapytać, jak się czuję, że pamięta, że ja jestem, choć mogło mnie tu już nie być…
Żyć z depresją jest trudno. Bo nic nie zmienia się z dnia na dzień. Bo może jest już trochę więcej tych dni bez płaczu i bez smutku nie wiadomo skąd. I więcej siły, by walczyć o siebie. Ale nadal zdarza mi się myśleć o tym, że lepiej byłoby zniknąć i nadal częściej czuję się jakbym błądziła w jakichś ciemnościach i nie potrafiła znaleźć włącznika do światła. A czasami nawet nie chce mi się już go szukać, tylko siadam sobie gdzieś pod ścianą i płaczę. I wiesz co? I właśnie wtedy najczęściej pojawia się ktoś z pytaniem „jak się czujesz?”. Albo nawet z jakimś głupim filmikiem. I to on staje się tym światłem w moim życiu. A ja mam nadzieję, że ten najtrudniejszy dla mnie tekst, który właśnie czytasz, też będzie dla Ciebie takim światełkiem. I informacją, że proszenie o pomoc to nie wstyd. To siła. A to pytanie o samopoczucie i nieodpuszczanie po jednym „jest okej” może zmienić wiele.
Bo ja też tak zawsze mówiłam. Zawsze się uśmiechałam będąc z ludźmi. I nawet w tym tygodniu usłyszałam życzenia z okazji świąt, żeby ten uśmiech, który mam każdego dnia, nigdy nie znikał. I mogłabym razem z wieloma innymi osobami brać udział w konkursie „Kto lepiej ukryje chorobę”. Ale już nie chcę. Już to akceptuję. I nie boję się o tym mówić. Że ja, Karolina Binek mam depresję. A żeby było jeszcze ciekawiej, to po przyjściu od psychiatry dostałam maila, na którego czekałam całe życie. Maila z datami premier moich książek w sklepach. Ironia losu? Nie. Kolejne przypomnienie, że warto żyć. Chociaż z ciekawości.
***
Pamiętaj, że:
- Jeśli czujesz, że coś jest nie tak, idź do psychiatry sprawdzić. Żeby nie usłyszeć jak ja „dlaczego tak późno”. Im szybciej się zareaguje, tym lepiej, tym niższe dawki leków i szybsze efekty.
- Tak jak napisałam – depresja nie przechodzi z dnia na dzień. Ale przychodzi dzień, w którym myślisz: „jest pięknie, jak tak będzie bez leków, to będzie cudownie”.
- Depresja nie musi u każdego objawiać się tak samo.