Myślałam o nim odkąd tylko skończyłam „Przydarzyło nam się życie”. Pisałam go dłużej niż kilka rozdziałów. Bo tak bardzo chciałam zawrzeć w nim sens całej powieści, ale jednocześnie nie zdradzać fabuły. I chyba się udało. Poniższy opis znajdziecie na okładce mojej czwartej książki:
„Huk szklanki uderzającej o płytki i odgłos tłuczonego szkła idealnie odzwierciedlił to, co poczuł w tym momencie. Bo chociaż od lat powtarzał wszystkim, że nie ma uczuć i chociaż tak wiele już go w życiu spotkało, to właśnie dowiedział się, jak to jest rozsypać się na kawałki. Na tysiące małych kawałeczków, które, mimo że jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy, tylko on będzie potrafił posklejać”.
Te słowa w jednym z rozdziałów odnoszą się do Maksa, ale idealnie pasują też do Zośki i do ich relacji. Relacji, w której po tak ważnym dla nich spotkaniu zapanowała cisza. Trudna do zrozumienia, niewygodna i każdego dnia przypominająca, jak wiele mają jeszcze oboje do poukładania. Nawet jeśli wcześniej Maksowi wydawało się, że nic nie czuje, a Zośce, że już wszystko uznała, uwolniła i uzdrowiła. Tymczasem on przekonany, że zmienia się na lepsze, osiąga kolejne dna. Ona poznaje kogoś, z kim dotrzymuje sobie kroku i dzięki komu wreszcie zaczyna się cieszyć z tego, że przydarzyło nam się życie. Nawet jeśli czasem pachnie imbirem i tak trudno w nim usłyszeć ciszę.
PS Pozostałe części serii z imbirem zamówicie TUTAJ