Jak wygląda korekta książki? Moje najczęstsze błędy

Mam taką teorię, i myślę, że jest prawdziwa, iż najwięcej błędów jest w tekstach pisanych przez korektorów i redaktorów. Tak więc i ten tekst pewnie nie będzie wolny od błędów – może nawet w ramach zabawy ktoś pokusi się o korektę tego tekstu? Do dzieła!

Właśnie w tym widzę największy sens pracy korektorskiej i redaktorskiej – chodzi w niej o spojrzenie z zewnątrz, z boku. Gdy publikuję tekst, który sam napisałem, a potem też sprawdziłem – to mam świadomość, że brakowało właśnie zewnętrznego spojrzenia na ten tekst. Takiego świeżego oka. Pal licho, gdy jest to jakiś krótki czy mało znaczący tekst (jak wpis na bloga). Jakoś przeżyjemy, że są w nim błędy. Jednak gdy mowa o dłuższym tekście – a takim niewątpliwie jest choćby książka Karoliny – to zdecydowanie warto przekazać go w ręce redaktora. Jako autorzy jesteśmy zbyt związani z tym, co napiszemy – dlatego niełatwo nam zauważyć błędy czy miejsca, w których można byłoby napisać coś trochę inaczej, być może lepiej.

Z Karoliną znamy się nie od dziś. Zajmowałem się jej tekstami długo przed tym, gdy w moje ręce trafiła pierwsza książka Serii z Imbirem. Dlatego wiedziałem już, czego mogę spodziewać się po jej tekście. Nie chcę jej teraz specjalnie maślić), ale jakoś nigdy nie miałem większych problemów czy zagwozdek podczas korekt jej tekstów. Pisane przez nią artykuły zawsze należały do tych, w których niewiele musiałem zmieniać. I to na szczęście do dziś się nie zmieniło. I potwierdziło się też w przypadku dwóch powieści, które miałem okazję „korekcić” i redagować. Moje ingerencje w tekst były kosmetyczne, były to raczej drobne poprawki. Czasem zauważyłem jakąś literówkę, w innym miejscu pojawił się błąd stylistyczny czy składniowy. Ortograficznych nawet nie pamiętam… (od Karoliny: był błąd – zamiast „zresztą”, pisałam „z resztą”). A czasem zasugerowałem, że jakieś zdanie może brzmieć trochę inaczej, że warto w nim coś zmienić. Były też słynne dwie kropki zamiast trzech z pierwszego tomu historii o Zośce. Zdarzyła się też uwaga… merytoryczna! W drugiej części przyczepiłem się do pewnej nieścisłości związanej z przeszłością jednego z bohaterów. Zobaczymy, może Karolina sama Wam opowie, co jej się pomyliło. Była to kwestia, która mnie rozśmieszyła, choć poniekąd to czarny humor…

Jak wygląda korekta książki?

Jak wygląda moja praca? Karolina kończy pisanie i przesyła mi plik. A ja potem siadam i zaczynam go czytać. A jak widzę, że trzeba coś poprawić – skorekcić (taki mój neologizm) – to nanoszę na tekst poprawki. Jeśli uznaję, że ingerencja jest dość poważna, to zaznaczam ją np. na czerwono, by Karolina zwróciła na nią później uwagę. W trakcie pracy konsultuję tez na bieżąco pewne kwestie z Karoliną. Redagując „Usłyszeć ciszę” było tak choćby z wyrazami „psycholożka” i psycholog”. Karolina użyła w tekście dwóch różnych form na określenie tej samej postaci. Ja postanowiłem to ujednolicić i zapytałem Karolinę, którą wersję preferuje. Nie powiem Wam, co wybrała, ale zdradzę, że ja wybrałbym inną opcję. Oprócz tego w trzeciej powieści Karolina miała też zagwostkę z zapisem… śmiechu. Bo poprawne są wersje”Ha! Ha!” i „Cha! Cha!”. Zdecydowaliśmy się jednak na ten pierwszy wariant.

Korekta, korekta i znowu korekta

Po przeczytaniu i sprawdzeniu przeze mnie wszystkich rozdziałów – tekst idzie do grafika, który zajmuje się składem całości. Gdy ma już „gotową” książkę – znów siadamy z Karoliną do korekty. Robimy ją równolegle. Ja tę druga korektę robię „na wydruku”. Już jakiś czas temu zorientowałem się, że inne rzeczy zauważa się na ekranie komputera, a inne na kartkach papieru. Ta druga korekta pozwala więc spojrzeć na tekst z jeszcze innego boku. Wydaje mi się, że podczas tej korekty czuję się już bardziej czytelnikiem powieści. Pierwsza korekta jest dla mnie bardziej techniczna, ta druga wiąże się też z przyjemnością z lektury. Jednak poprawek też nie ma już tak wiele i można płynniej przeskakiwać na kolejne strony. Po skończonej lekturze teczkę z wydrukiem czas przekazać Karolinie. To był moment trochę jak z filmu szpiegowskiego. Choć pracujemy razem, to akurat nie było okazji spotkać się w pracy, więc umówiliśmy się – jak rasowi szpiedzy – na przekazanie teczki na przystanku tramwajowym. Co się dalej działo z tekstem? To już pytanie nie do mnie. Ja teraz czekam, aż książka wyjedzie z drukarni i dostanę swój egzemplarz książki. Koniecznie z dedykacją.

To jak, ile naliczyliście błędów w tym tekście? Wszystkie są przypadkowe, żadnych specjalnych „niespodzianek” nie zostawiłem. Jak znam siebie, to pewnie najmocniej przyczepicie się do powtórzeń 😉

Od Karoliny

Czy korekta książki jest potrzebna? Zdecydowanie tak! Mimo ze sama codziennie coś piszę, wydałam już trzy książki, a przez pięć lat to ja sprawdzałam teksty innych w studenckiej gazecie, to nie zdecydowałabym się na wydrukowanie książki bez korekty. Czasami jako autorka napisany przeze mnie tekst czytam wręcz automatycznie, bo wiem, o jakie słowo mi chodziło lub jaki ma być sens danego zdania. Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku kogoś innego, bo nagle okazuje się, że jakaś literka niespodziewanie zmieniła miejsce albo zamiast jednej, wskoczyły dwie spacje. Możemy też nie rózróżnić myślników i dywizów, a to ważne, tym bardziej, jak pisał Hubert, przy tak długim tekście jakim jest powieść. I chociaż z korektą jest dużo pracy, a szczególnie już z tą na wydruku, gdy spisuję wszystkie błędy, źeby przesłać je do grafika, to dzięki temu jestem przekonana, że w ręce czytelnika trafia książka dopracowana od początku do końca.

PS A jeśli chodzi o uwagę metyroyczną, o której pisał Hubert, to delikatnie mówiąc, nieco pomieszała mi się liczba lat, która minęła od śmierci jednej z bohaterek, przez co w jednym akapicie raz były to trzy lata, a raz jedenaście. Taki tam nieco szybszy upływ czasu. Ha! Ha! (I Cha! Cha! też).

PS2 Autorem tekstu jest Hubert Piechocki, którego znajdziecie TUTAJ 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *