Jestem Karolina i wczoraj skończyłam terapię

Wyobraź sobie, że kupujesz dom. Możesz w nim zamieszkać i nie zmieniać zupełnie nic po poprzednich właścicielach. A możesz pozbyć się wszystkiego i umeblować go po swojemu. Którą opcję wybierasz?

Ja dziś wybiorę tę drugą. Bo w końcu udało mi się pozbyć niektórych rzeczy i zaczynam się wprowadzać do siebie. Bardzo to trudne. Ale jakie piękne!

Pierwszy raz do psychologa poszłam w gimnazjum, o czym przeczytacie TUTAJ. Tamten etap mam jednak już dawno za sobą i psychicznie nie jestem w tym samym momencie życia. Co zatem sprawiło, że tym razem, i to właściwie na kilka miesięcy przed wydaniem przeze mnie drugiej książki, trafiłam na terapię?

Urywki

Zjadłaś dzisiaj kolejny batonik, chociaż obiecałaś sobie, że to koniec ze słodyczami? Jesteś taka beznadziejna, że aż nie chce mi się na ciebie patrzeć w lustrze. Nie zrobiłaś dziś treningu, bo nie znalazłaś na niego czasu? Nie masz co jutro zakładać ulubionych spodni. Przecież już będą ci zaciasne. On się rozsiadł w twoim ulubionym fotelu i chce, żebyś zrobiła mu herbatę. No więc posłusznie zagotowujesz wodę i jeszcze wybierasz z szafki jego ulubiony kubek. Żeby był zadowolony. Nieważne, że tego samego dnia byłaś w pracy, później studia i jeszcze egzamin. No rób tę herbatę, bo przecież jesteś kobietą i taka twoja rola! On jest zły, bo coś mu nie poszło w pracy. Przychodzi do ciebie, krzyczy, trudno wam się dogadać. Przejmujesz więc jego emocje. Przecież na pewno chodzi też w tym wszystkim o ciebie. Przez pół życia na słowo „sport” wszystko w tobie krzyczało „nie”, a później przez problemy z sercem miałaś zwolnienie z wf-u. W końcu znalazłaś ulubioną aktywność fizyczną i ćwiczysz od kilku miesięcy. Wracasz do domu na weekend, skaczesz, robisz skłony, brzuszki, pajacyki, rozciąganie. Przychodzi twój tata, patrzy przez chwilę i rzuca: „Co to tam takie ćwiczenia. Poszłabyś pobiegać, to od razu byłoby lepiej”. I nagle masz to gdzieś głęboko, że ostatnio schudłaś 5 kilo, że zaczęłaś jeść dużo lepiej niż wcześniej. Bo kurwa, nie biegasz. I znów jesteś niewystarczająca. Jesteś niewystarczająca też nie tylko w obecnym związku, ale byłaś też w poprzednich. I zawsze jakimś dziwnym i podejrzanym trafem poznajesz mężczyzn, których trzeba naprawiać. Ciągle to błędne koło. W każdym z nich szukasz jeszcze potwierdzenia, że na niego zasługujesz. A gdyby tego było mało, to doskonale wiesz, jakie dziewczyny podobają się twojemu wymarzonemu chłopakowi. To dla niego chcesz więc schudnąć, bo na pewno wtedy ty też będziesz w jego guście.

Karolina, już wystarczy. Już przestań żebrać o tę miłość!

Tak na jednym ze spotkań powiedziała moja psycholog. Bo właśnie do psychologa zaczęłam chodzić w kwietniu tego roku. Kilka razy pojawiała się we mnie taka myśl, że może jednak nadaję się na terapię. Ale zawsze nie było jeszcze tego odpowiedniego momentu. No i przecież chodziłam do psychologa już w gimnazjum. Powinno wystarczyć. Aż wreszcie skończyłam pisać swoją książkę. I jak ten osioł uparłam się, że chcę mieć do niej komentarz psychologa, żeby nikt nie powiedział mi, że moja główna bohaterka jest naiwna i głupia. I tak w wyniku wielu zbiegów okoliczności (S. dziękuję!) ze streszczeniem mojej powieści trafiłam na pierwsze spotkanie online z Asią. Ona zaczęła mówić, a mi zaczęły lecieć łzy. Mówiła o moich bohaterach. A tak bardzo dotykało to mnie.

Po tym pierwszym spotkaniu zastanawiałam się jeszcze trochę nad terapią. Aż nagle, po kilku dniach, przyszedł moment, kiedy to zupełnie nie dawałam sobie rady psychicznie. Szybko więc znów umówiłam się do Asi. Tym razem stacjonarnie. Na jednym wdechu, roztrzęsiona, opowiedziałam jej całą historię i zakończyłam ją słowami: „Teraz wszystko mi się rozwaliło”. A ona, tak po prostu, zapytała: „Karolina, ale co ci się rozwaliło?”. Później było też pytanie: „Czego ty nie chcesz widzieć?” i na jednym z kolejnych spotkań te słowa: „Karolina, przestań już żebrać o tę miłość”.

Jak w lustrze

Przez te kilka miesięcy o sobie dowiedziałam się bardzo dużo. Dziś wiem, jak wiele rzeczy wyniosłam z dzieciństwa i z domu rodzinnego i że każda z nich miała wpływ na moje decyzje już w dorosłym życiu. Bo chociaż, jak pewnie każdy, cały czas mówiłam, że nigdy nie będę jak moi rodzice, to właśnie tak było. Każdy z nas ma w sobie pierwiastek żeński i męski. Żeński to serce, uczucia, emocje, męski to umysł. U mnie zawsze przeważał ten umysł. To co żeńskie, kobiece, było dla mnie kruche i gorsze. Chowałam uczucia, zamykałam się w sobie. A gdy wszystko się kumulowało, nadchodził dzień wyrzucania sobie każdego ciasteczka albo tachykardia. Bo organizm też jakoś musiał sobie z tym wszystkim radzić.

Wraz z rozpoczęciem terapii w moim życiu zaczęły dziać się niesamowite rzeczy. Ze spotkania na spotkanie miałam do omówienia kolejny temat. Przykład? Rozmawiałyśmy z Asią o kobiecości. Na dzień przed następną terapią mój kuzyn z żoną zapytali mnie, czy zostanę chrzestną ich córeczki. Takich przykładów mogłabym wymieniać jeszcze więcej. Bo było tak za każdym razem. Oczywiście nie zawsze było łatwo, były łzy, były zadania, zaglądanie w głąb siebie i przypominanie historii przysypanych już dawno gruzowiskiem największego smutku i rozpaczy.

Ale dzięki temu dzisiaj żyję w takiej zgodzie ze sobą jak nigdy wcześniej. Potrafię nazwać swoje uczucia. Potrafię zareagować spokojem w sytuacji, w której dawniej pojawiały się łzy i ogromna wściekłość. Wiem, czego nie chcę. Wiem, czym jest przemoc psychiczna i kto jest osobą toksyczną. I wiem, jaką mam w sobie siłę. Bo chociaż każde spotkanie autorskie kończyłam słowami, że każdy z nas ma więcej siły niż nam się wydaje, to ja jakoś tej siły nie potrafiłam w sobie odkryć. Mimo że wydałam dwie książki, za chwilę skończę studia i spełniam się zawodowo. Potrzebowałam tej terapii.

Dzisiaj też wiem, że w każdej z osób, które mam w swoim życiu odbijałam i wciąż odbijam się jak w lustrze. Wiem, że każdego partnera do drogi przez życie wybrałam sobie nieprzypadkowo. To moi doskonali nauczyciele. Pokazują mi, co we mnie nieodkryte, co boli i co powinnam zrozumieć. A zrozumiałam też m.in., że każdy ma swoją ścieżkę, że nikogo nie zmienię, że muszę akceptować wszystkich takich, jakimi są. To dla mnie tylko informacja. Że z niektórych relacji trzeba się wycofać i że potrzebuję partnera, który da mi wsparcie i dotrzyma mi kroku, przede wszystkim w takim momencie jak wydawanie kolejnej książki. Bo wbrew pozorom to trudne towarzyszyć mi w takiej chwili.

Z jednego ze spotkań zapamiętałam też moment, w którym opowiadałam Asi, że zrobiłam coś wbrew sobie, a później w myślach nazywałam siebie głupią i naiwną. I właśnie wtedy Asia uświadomiła mi, że zachowuję się tak, jakby przyszło do mnie moje dziecko, powiedziało, że ktoś je zbił w przedszkolu, a ja za to z całej siły przyłożyłabym mu jeszcze mocniej. Zabolało, co? Przecież nigdy nie potraktowałbyś/nie potraktowałabyś tak swojego dziecka. To dlaczego robisz to sobie?

Po terapii wciąż zostaję z wieloma pytaniami, ale mam też już wiele odpowiedzi. Najchętniej też wysłałabym wszystkich na terapię (i wyślę moją bohaterkę Zośkę w drugiej części książki). Bo wiem, że potrzebuje jej niemal każdy. I trudno mi pozostać obojętną, gdy widzę, jak piękne rzeczy mogłyby robić bliskie mi osoby, gdyby tylko zdecydowały się na ten jeden krok. Ale rozumiem teraz, że nie każdy jest na to gotowy, a niektórzy być może nie będą gotowi nigdy, bo wolą pewnych rzeczy nie wiedzieć. Niektórzy z kolei na to, że chodzę na terapię odpowiedali: „Powiedziałbym ci to samo, ale za darmo”. Mimo to i mimo wielu wątpliwości, czy aby na pewno pisać ten tekst, postanowiłam to zrobić. Może akurat ktoś, tak jak ja jeszcze niedawno, potrzebuje impulsu do tego, by zdecydować się na terapię i może będą nim akurat moje słowa? Tego nie wiem. Ale wiem, że jeśli kiedykolwiek ktoś zapyta mnie, po co była mi terapia i czy coś się stało, to odpowiem: „Tak, przydarzyło nam się życie”.

03 komentarzy do “Jestem Karolina i wczoraj skończyłam terapię

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *